Aktualności / Dar Szczecina najszybszym jachtem klasy D w pierwszym wyścigu TSR!
To był krótki, ale bardzo wymagający wyścig. Pełen deszczu, wiatru i walki. W Helsinkach właśnie rozpoczął się zlot żaglowców, które przepłynęły już pierwszy wyścig tegorocznych The Tall Ships Races, a najszybszą jednostką klasy D był nasz Dar.
Odcinek z Kłajpedy do Helsinek, chociaż krótki to okazał się bardzo wymagający. Jak opowiada kapitan Daru Szczecina, Wojciech Maleika nie był to nudny wyścig.
- Zakończył się pierwszy etap regatowy The Tall Ships Races. Załoga Daru Szczecina startuje w klasie D, czyli jachtów ze spinakerami. Trasa wyścigu liczyła niemal 300 mil morskich, a wiatry wiejące od strony rufy lub w pół burty umożliwiły szybką żeglugę. Nie był to jednak nudny wyścig. Silne porywy wiatrów, a nawet burza, której skutkiem był 40 węzłowy szkwał, oraz późniejsze ciągłe zmiany kierunku wiatru spowodowały, że załoga aż piętnastokrotnie wychodziła do zmian przy żaglach. Była też nocna szybka jazda pod spinakerem i ciągła walka z dużo nowszymi i szybszymi jednostkami klasy D. Ostatecznie, choć jeszcze nieoficjalnie, Dar Szczecina zajął w swojej klasie I miejsce, co wywołało pośród jego załogi (i kapitana) bardzo szeroki uśmiech – dodaje „Bolo”.
Najszybszym żaglowcem pierwszego wyścigu były Fryderyk Chopin. Druga nasza załoga na Zrywie przypłynęła na linię mety nieco później. Jacht zajął 5 miejsce w swojej klasie.
- Start wyszedł mega fajnie, w początkowej fazie wyścigu płynęliśmy najwięcej 10,01 węzła, następnie spotkała nas burza, i wszystkie jednostki zwolniły. Załoga pierwszy raz widziały sztorm i pewnie zostanie to z nimi do końca życia, jednak nastroje dopisywały zarówno podczas burzy jak i do końca wyścigu. Podczas całego biegu było dużo zmian żagli, dużo nauki sterowania na wiatr i zdobywania wiedzy regatowej, na mecie nie oficjalnie piąte miejsce w klasie, pokonaliśmy wiele bardzo szybkich jachtów takich, jak Tornado które pływa porównywalnie do Daru Szczecina, aktualnie załoga szykuje się na jutrzejszą paradę załóg i crew party – relacjonuje Jędrzej Owczarski, kapitan Zrywu.
Oficjalnie wyniki i rozdanie nagród dopiero nastąpi. Przed załogami teraz kilka dni odpoczynku i dobrej zabawy. Następnie jednostki wezmą udział w rejsie przyjaźni do Tallinna, skąd ruszą w drugi wyścig do Turku.
________________________________________________________
Z dziennika pokładowego
Poniżej zamieszczamy obszerną relację kapitana Wojciecha Maleiki z pierwszego etapu regat The Tall Ships Races.
Start do pierwszego wyścigu odbył się w dość wietrznych warunkach w pobliżu Kłajpedy, portu, w którym rozpoczęła się tegoroczna edycja. Wiało na tyle mocno, że nie zdecydowaliśmy się na start z postawionym spinakerem, bo wiedzieliśmy, że przyda się on bardziej w pozostałej części wyścigu. Holenderski jacht Urania, próbował postawić swojego, aby po chwili mieć zamiast jego, tzw. „firanki”, czyli strzępy, które pozostały po żaglu.
Na linii startu byliśmy chyba drugą łódką z klas C i D, pędząc na pełnych żaglach powyżej 9 węzłów. Tuż za nami, nasza konkurencja, całkiem szybkie jachty, nowsze, z super regatowymi żaglami. Już wtedy wiedzieliśmy, że nie będzie łatwo, że spokojna żegluga na bezpiecznym zestawie żagli z pewnością nie zaowocuje dobrą pozycją. Dlatego od samego początku co chwilę zmieniamy żagle, dostosowując ich optymalny zestaw. Pracujemy nieustannie na właściwym ich trymem w zależności od kierunku i siły pojawiających się cały czas szkwałów. Trzymamy się tuż za żaglowcami, Fryderykiem Chopinem i Darem Młodzieży, które mkną pod pełnymi żaglami na czele stawki.
Wieczorem dopada nas burza z silnym szkwałem. Na szczęście widzieliśmy ją wyraźnie, także na radarze. Dzięki temu w punkt zredukowaliśmy żagle, refując grota aż na 3 ref, a genuę zrzucając całkowicie. Czterdzieści węzłów prosto w rufę i tak rozpędza nas do ponad dziesięciu węzłów, a zacinający deszcz wdziera się w każdy zakątek pod ubraniem. Na szczęście burza trwa krótko i po chwili możemy postawić duży komplet żagli, umożliwiający znów szybką żeglugę. Ciągle nie stawiamy spinakera (choć byśmy chcieli), wieje jednak jeszcze zbyt mocno. A przecież pierwszy raz startujemy w tych regatach w klasie D, czyli jachtów ze spinakerem.
W końcu o 2130 stawiamy „go”, uzbrajając wcześniej nasz jacht w szereg nowych linek. Barber holery, topenanty, obciągacze bomów, brasy i szoty. W kokpicie niezły galimatias lin. Spinaker odpalił od razu, ciągnąc Dara mocno do przodu. Nasza prędkość dość często przekracza magiczną dla nas prędkość 10 węzłów, ale sterowanie nie jest wcale proste, bo duża fala co chwilę zabiera naszą rufę, chcąc wykręcić jacht bokiem do fali. Nakręciliśmy się kołem sterowym dość dużo, aby kreska kursu wychodziła jak najbardziej na wprost.
Po kilku godzinach dochodzę do wniosku, że mam coraz mniejsze panowanie nad jachtem. Po prostu wieje zbyt mocno, a fala jest zbyt stroma. Czuję, że może skończyć się to niekontrolowaną wywózką, „szufladą”, jak to mawiają w regatowym żargonie. Spinakera zrzucamy dość sprawnie, bez niepotrzebnych przygód. Stawiamy w jego miejsce genuę i lekko wyostrzamy, aby utrzymać jak największą prędkość.
Nad ranem osiągamy pierwszy waypoint, wirtualny punkt na morzu, który musimy ominąć. Kolejny odcinek wydaje się prosty, z wiatrem głównie z boku. Ale zmieniająca się nieznacznie jego siła i kierunek nie dają załodze czasu na odpoczynek. Zmiany w żaglach wydają się być co godzinę, a pracy przy tym jest nie mało, do tego przy coraz bardziej szalejącym pokładzie.
Gdy po południu dopływamy do drugiego waypointa, wiatr powoli przysiada. Myślę, kiedy jak nie teraz. Spinaker góra. Stawiamy go na tym etapie wyścigu pierwsi spośród kilku jachtów żeglujących obok nas, w czele peletonu. Na szczęście udaje się ujarzmić i żagiel i Dara, nie zaliczamy zbyt dużych przechyłów lub niekontrolowanych wyostrzeń. Zyskujemy też w stosunku do konkurencji, powoli doganiając Lietuvę i Theię, szybkie jachty z nieco lepszym przelicznikiem, ale co ważniejsze oddalając się od Stella Polare i Lindy, które mogą nas przeliczyć. Wiemy, że walka jest na przysłowiowe żyletki, czyli minuty, które wydają się być chwilą przy 300 milowej trasie jaką mamy do pokonania.
Ostatnie godziny to żeglowanie w pełnym wietrze, wcale nie takie łatwe, bo wymagające poszukiwania optymalnego kąta do wiatru i ciągłego szukania prędkości. Co chwilę sprawdzamy też pozycję innych jachtów z naszej klasy, licząc czy mamy szansę z nimi wygrać. Na metę ostatecznie wpływamy o trzeciej nad ranem, z pięknymi barwami wschodzącego po lewej burcie słońca. Piękniej być nie może. Zamiast szampana otwieramy ptasie mleczko wiedząc, że może być pięknie. Ostateczne wyniki dopiero w porcie, ale wszystko wskazuje na to, że wygraliśmy ten wyścig w klasie D, współczesnych jachtów ze spinakerem - klasie dla zawodowców, jachtów szybkich, tych którzy pływają w czubie. I my w tym czubie jesteśmy co nas bardzo cieszy.
W klasie żaglowców i bez podziału na klasy wygrywa Fryderyk Chopin, tuż za nim na metę wpada duży fiński jacht Helena i największa żaglówka RP Dar Młodzieży (tak ją określa sam komendant).
Nie był to może jakiś szalony czy trudny wyścig, ale z pewnością wymagający. Chcąc urwać każdą milę czy każdą minutę musieliśmy żonglować żaglami, na bieżąco korygować kursy, szukać prędkości, kontrolować konkurencję. Skończyło się to „tylko” piętnastoma alarmami do żagli, dość dużo jak na półtora doby żeglugi. Warto było, satysfakcja pośród załogi wielka, tak samo jak uśmiechy na twarzach. Nikt nie mógł zasnąć aż do rana, endorfiny buzują. Czekamy już na Helsinki do której właśnie podążamy w białą noc. Jest pięknie…